Brat Elvis
Jestem pół-góralką. Mieszkam na Podhalu, w wiosce, gdzie połowa zameldowanych mieszkańców to obywatele USA. W domu mówię gwarą do mamy i "po pańsku" do babci, która jest z Krakowa. W internacie posługuję się poprawną polszczyzną, chociaż zdaża mi się zapomnieć i w środku zdania rzucić "jus", "se", "siednij", "kany?".
Obecnie jestem w domu i wczoraj... Hm, oglądaliście w Teatrze Telewizji "Brat Elvis"? Jeśli nie, to streszczę krótko: do domu rodzinnego wraca Elvis Gąsienica, góral urodzony w Stanach.
Wczoraj spotkałam takiego Elvisa. Przyszedł do mojej mamy, a że nie zna ona angielskiego, zawołała mnie. Wyglądał jak Steve Jobs. Porozumiewał się angielskim z polskimi (góralskimi) wtrętami, przez co miałam trudności ze zrozumieniem go.
Udało się nam ustalić, że szuka brata, że dostał numer od siostry i adres. Nie chciał dzwonić, za punkt honoru obrał sobie dotarcie do brata na własną rękę, bo brat jest "Stahy" i może nie używa telefonu. Zadanie bardzo trudne, bo numery domów są u nas rozmieszczone bardzo różnorodnie - w jakiej kolejności się kto budował, taki dostawał. Albo brał "z kołyski". Chociaż działka na drugim końcu wsi, to brał numer domu rodzinnego i dodawał "A" na końcu. W ten sposób naprzeciwko 73a jest 139.
Dopytywaliśmy się o przydomek (ma go każda część rodziny, przydaje się, bo 1/4 wsi nosi to samo nazwisko), ale go nie znał. W końcu mama przypomniała sobie, że jeden "ród" o tym nazwisku mieszka uliczkę dalej. Powędrował w świat ze smartfonem z GoogleMaps w ręku, amerykańsko niefrasobliwy.
Od agencji wywiadowczej Babcia&Bojcorki dowiedziałam się, że ostatecznie dotarł na plebanię i razem z księdzem znaleźli brata. Ale w jakim języku mówili, nie wiem, bo ponoć "brat" angielskiego nie zna.
Moja mama skomentowała jego zachowanie "Wis, to taki truoche świr".
W USA mieszka już któreś z kolei pokolenie górali. Część z nich posługuje się mieszaniną gwary i angielskiego, nie znają polskiego. To ostatnie jest też często spotykane w Polsce. Dla moich rówieśników gwara bywa językiem ojczystym, polski jest dla nich obcy. Ja na szczęście żyję na pograniczu tych dwóch światów.
Jeszcze tylko kilka słów o samych góralach. Jesteśmy według stereotypu skąpi i uparci, skorzy do gniewu i pragmatyczni. Po kolei: żyjemy bardzo oszczędnie, przez co mamy więcej pieniędzy na większe wydatki, zawsze mamy rację i trudno nam się przyznać do błędu. Jesteśmy bardzo dumni, u mojego brata zauważyłam zwiększoną podatność na manipulację "na Polaka - Co, ja nie zrobię!?". A co do gniewu - jesteśmy cholerykami: wyzywamy się, tłuczemy (dotyczy to tylko równoległego pokolenia, od starszych wara!), dogryzamy sobie złośliwie, a im częściej to robimy, tym bardziej się kochamy.
A jak regują na nas inni? Gdy się zapomnimy i w Krakowie rzucimy coś gwarą, uśmiechają się i pozdrawiają "ziomków z Podhala".
Beginnen, bitte!
Dobra, koniec z metafizyką.
Postanowiłam w końcu zacząć sobie prowadzić blogo-pamiętnika. Czyli bloga po prostu, bo taką funkcję spełniały blogi na początku, o ile dobrze pamiętam. Ten blogo-pamiętnik będzie też pewną wprawką. Chcę ćwiczyć pisanie, szczególnie pisanie długie i wyczerpujące... Wyjdzie mi to zapewne jak wyjdzie, ale popełnić grafomanię można zawsze. Dobrze ją popełniać - to już trudniej.
Opowieść chciałabym rozpocząć od przedstawienia postaci, czasu i miejsca akcji, żeby Czytelnik nie miał problemu z zorientowaniem się, o kim mowa, gdzie, co i kiedy.
Jestem Ola, lat 18, uczennica szkoły zwanej potocznie Radosną. Zagłębiać się w detale nie chcę - każdy, kto moje LO kojarzy, po tej nazwie je pozna.
Mieszkam w internacie, w pokoju nr 4, z trzema współlokatorkami - więcej o nich w karcie "Osoby epiki".
Na blogu pojawi się pewnie także moja rodzina, w skład której wchodzą: Mama, Radek, Iju da-da, Babcia i ja. Więcej o nich później.
Obecnie siedzę w pokoju, gadam z Gacixem przez Skype (wyjechała do domu, menda jedna) i pożeram jego "Gratkę".